... od Przyjaciółki ...

Z pogrzebu mojej Mamy pamiętam mało osób, ale wiem gdzie stała Marta i z kim przyszła. Było to zaledwie 2 miesiące przed tą fatalną informacją o Jej wypadku w szczelinie lodowej na Kaukazie. Nie sądziłam wtedy, ze wezmę udział w Jej pogrzebie, że Jej na nim nie będzie, że spotkam tyle dawno nie widzianych, a często niespotykanych osób, ze Jej zdjęcie zawiśnie w naszym liceum na holu głównym….

Widziałyśmy się przed Jej wyjazdem. Opowiadała o remoncie mieszkania, wymieniałyśmy poglądy o psychiatrach, trochę mówiła o wyprawie na Kaukaz. Każda Jej wyprawa pozostawała poza kręgiem moich zainteresowań do momentu powrotu Marty. Wcześniejsze opowieści były bez sensu bo pozbawione Jej widzenia świata. Pełne Jej oczekiwań, niezabarwione Jej wrażliwością. Ale jak już wracała, to przekaz i zdjęcia sprawiały na mnie za każdym razem wielkie wrażenie. Dlatego nigdy nie spytałam Jej czy liczy się z tym, że kiedyś nie wróci. Była w niej ta pewność, że zna granice, że nie zaryzykuje, że jedzie po to, aby powracać.

Było w niej coś, czemu można było ufać w ciemno, coś, co sprawiało, ze wiedziałam, że z Nią można pojechać wszędzie. Chodziłyśmy razem po górach w czasach liceum, wyprawiałyśmy się na weekendowe poznawanie Polski, była przy mnie wtedy, gdy poznałam najbliższą mi teraz osobę. Zawsze miałam świadomość, ze gdzieś jest, w Warszawie, Chile, Rosji czy w wielu innych miejscach, o istnieniu których dowiadywałam się dzięki Jej marzeniom.

Byłyśmy razem na Syberii, tam się zaprzyjaźniłyśmy. Okazało się, że potrafimy się śmiać z tego samego i ze w pewnym momencie już żadne słowa nas nie śmieszą tylko to, co poza nimi. Z Martą śmiałam się najgłośniej, najdłużej i najbliżej. W momentach, w których ogarniało nas beztroskie śmianie się z niczego, nasze ludzie wokół nas śmiali się razem z nami, albo patrzyli przerażeni. A my się śmiałyśmy. Z nikim tak bardzo jak z nią. Pamiętam mnóstwo Jej powiedzonek, które są klasyką mojego życiowego humoru.

Miałyśmy pojechać na rajd transsyberyjski. Kupiłyśmy samochód, Marta zdobyła wojskowe mapy Syberii i na 2 miesiące przed wyjazdem znała całą trasę na pamięć. Miałyśmy być jedyną damską załogą. Nie pojechałyśmy, bo ja „na szczęście” zaszłam w ciążę.

Zawsze zazdrościłam Jej odwagi wyruszania w nieznane, otwartości na inność ale i zdystansowania, potrzebnego dobremu obserwatorowi. Nie wiem, czy te podróże miały służyć poznawaniu samej siebie czy innych, ale doświadczenia, które z nich przynosiła, były kolorowe i przesiąknięte wiedzą o rzeczywistości. Dzięki zdjęciom, które robiła Marta, człowiek przenosił się w piękne rejony, których nie miał odwagi sam doświadczyć….

Dwa miesiące temu Marta nie wróciła z Kaukazu, a ja ciągle mówię o Niej tak, jakby nadal chodził tam po szczytach i po prostu jeszcze tam była. Nie mogę użyć czasu przeszłego…. Żyła….. Była…. Robiła…. Jeździła…. Nie pasuje mi….

Ale zaczęłam szukać odpowiedzi na niezadane Jej pytanie: dlaczego jeździła, dlaczego nie mając nigdy pewnego towarzystwa, pewnego noclegu, pewnych przeżyć cały rok szukała, sprawdzała, dowiadywała się, rezerwował, żeby w końcu wyjechać na tydzień, dwa, miesiąc czy półtora. Dlaczego żyła tymi wyjazdami, na co dzień pracując w biurze, wtapiając się w szarość dnia, wstając rano i paląc papierosy? Odpowiedzi zabrała ze sobą, ale te pytania tkwią we mnie i sprawiają, że przestawała być szara, smutna, niepozorna. Dzięki nim Marta staje się  niezastąpiona…..

 

Przyjaciele odchodzą, młodzi umierają, my co zostajemy mamy wybór – dołączyć do nich teraz czy żyć dalej……. Ci, których gnębi ten niepokój będą wiedzieli o czym mówię……

 Marta, do zobaczenia

marynia

 

 

 ... Słowo od siostry ...

     Rok śmierci Jana Pawła II jest dla mnie i dla mojej rodziny rokiem tragicznym. Pomimo wszystkich nieszczęść jakie spotykały mnie w ostatnim czasie, nie spodziewałam się aż tak wielkiej osobistej tragedii jaka nadeszła z dniem 18 sierpnia. Straciłam siostrę.

    Tych kilku słów które napiszę tutaj na temat Marty nigdy ode mnie nie usłyszała, w innych okolicznościach bowiem brzmiałyby one nienaturalnie i nazbyt infantylnie.

    Marta była cudowną osobą o wielkim sercu i niespotykanej wrażliwości. Choć skryta w działaniach, wśród bliskich znana była ze swej uczynności i bezinteresowności. Była bardzo utalentowaną dziewczyną. Pięknie grała na pianinie, wykazywała się ponadprzeciętną inteligencją, ukończyła dwa kierunki studiów (ekonomiczny i prawniczy), świetnie znała języki rosyjski i angielski. Niesamowite było to, że przy wszystkich tych zaletach wykazywała się przesadną wręcz skromnością.

    Marta była bardzo złożoną osobą. Na pozór opanowana i ułożona, wewnątrz niespokojna i ciągle poszukująca. Była niespokojnym duchem. Nie tolerowała rutyny codzienności, kochała surowy świat, nienaruszony ręką człowieka; dlatego tak bardzo umiłowała podróże a nade wszystko góry, które odkryte w wieku 9 lat stały się jej życiową pasją.

    Całe życie Marty było próbą zaspokojenia ciekawości świata, marzeniem o przemierzaniu dzikich lądów i planowaniem kolejnych podróży. Dlatego w tak młodym wieku widziała więcej niż niejeden z nas. Przemierzyła tajgę i tundrę Rosji oraz chilijskie pustkowia, podziwiała najwyższe szczyty świata jak i największe drapacze chmur, zwiedziła amerykańskie jak i europejskie metropolie, będąc w Indiach kąpała się w Gangesie, nie obce jej były surowe krajobrazy Kirgistanu i Kazachstanu ani dotyk boliwijskiego piasku... Pozostawiła po sobie wiele albumów pełnych przepięknych fotografii. Paradoksalnie jednak na niewielu zdjęciach można znaleźć ją samą, gdyż Marta koncentrowała się na otaczającym ją świecie, na spotykanych w swej wędrówce ludziach, na chwytaniu cudownych lecz ulotnych chwil, które składają się na nasze życie, a które tak łatwo przeoczyć.

    Wciąż nie dopuszczam do siebie myśli, że Marta odeszła. Lepiej czuję się, odbierając jej nieobecność w kategoriach kolejnej wyprawy. Długiej wyprawy w nieznane.

 Ala